Ajmer jest dość obleśnym miastem, w którym niespecjalnie jest co robić, chcieliśmy je więc potraktować tylko jako bazę wypadową do pobliskiego Pushkar, niestety musieliśmy spędzić tutaj jeden dzień więcej z powodu moich kłopotów żołądkowych.
Podczas przechadzania się ulicami miasta miała miejsce ciekawa sytuacja. Od czasu przyjazdu do Indii mniej więcej co drugi dzień Alę nawiedzały dość mocne krwawienia z nosa, zapewne z powodu nieznośnego upału i braku dłuższej aklimatyzacji. Spacerujemy sobie po Ajmer i nagle chlust! Jak z kranu zaczyna lecieć z Alusiowego nosa jasnoczerwona, gęsta ciecz. Żeby nie wzbudzać zbytniej sensacji, wchodzimy w niewielką uliczkę traktując nos maksymalną ilością chusteczek. Wtem, zaczyna się prawdziwa akcja ratunkowa ze strony Hindusów – kilkanaście osób zebrało się wokół nas. Kazali się Ali położyć, uliczny sprzedawca dał 2 butelki lodowatej wody do polewania czoła, ktoś inny jeszcze przyniósł zamoczony kawałek materiału a inny podał kawałki cebuli, żeby wsadziła sobie do nosa, bo ponoć to pomaga. Wszyscy wydawali się przejęci, chyba nawet trochę za bardzo, ale widok był to uroczy. Stojący w drzwiach potężny Sikh zaoferował, że jeśli chcemy, możemy wejść do hotelu jego znajomego, żeby Ala mogła położyć się w łóżku do czasu, aż nie przestanie krwawić. Podziękowaliśmy mu, ale i tak zamówił nam tuk-tuka w okazyjnej cenie. Po takiej akcji można naprawdę nabrać serca do Hindusów…
…wieczorem tego samego dnia…
Jeden jedyny raz Ala wyszła sama wieczorem do miasta, bo ja zmagałem się z bólami brzucha w pokoju. Kupiła wodę, owoce. W drodze powrotnej dwóch przejeżdżających na skuterze młodzieńców ku swej głośnej uciesze postanowiło ‘przybić piątkę’ z jej pośladkami i w pośpiechu uciec:). (T)