Wczesna pobudka – pociąg do Jaipur wyrusza o 6. rano. Mimo takiej pory duchota i tłumy nie maleją. Jaipur wita nas jeszcze większym upałem, przynajmniej takie odnosimy wrażenie. Przed wyjazdem na forach internetowych wyczytywaliśmy, że podróżowanie po Indiach o tej porze roku to samobójstwo – teraz chyba już wiemy dlaczego.
Szybko znajdujemy hostel i wyruszamy na podbój starego miasta. Krowy, ryksze, ogromny ruch i chaos panujący na ulicach początkowo fascynują, by później zmęczyć i odcisnąć piętno na naszej kondycji. Wytrwale kontynuujemy jednak wędrówkę, pierwszego dnia w Jaipur przeszliśmy pieszo co najmniej kilkanaście kilometrów – City Palace, Hawa Mahal, a także te nieco bardziej odległe atrakcje miasta oraz niezliczone sklepy z lokalnymi wyrobami.
Późnym popołudniem decydujemy się na bollywoodzki seans filmowy w jednym z najbardziej znanych i wykwintnych indyjskich kin – Raj Mandir. Jest to też zdecydowanie jeden z najbardziej nowoczesnych budynków w Jaipur, a w środku… prawdopodobnie najbardziej kiczowaty. Wyświetlany jest film „8x10” bijący rekordy popularności w Indiach. W pierwszych kilku scenach aktorzy posługują się krótkimi kwestiami w języku angielskim, więc mamy nadzieję, że będzie dobrze, jednak już po chwili okazuje się, że nic z tego, choć niejednokrotnie słychać krótkie wstawki po angielsku, np. ojciec wita się z synem: „Hi Dad”, „Hello Son”, a potem już dalej jadą w hindi. Trochę to śmieszne. Podobnie jak porządkowy chodzący między rzędami krzeseł z latarką, bo chyba odkrył jakiś spisek z biletami. Mieliśmy niezły ubaw, patrząc jak świeci ludziom po oczach zasłaniając ekran. Po ok. godzinie następuje przerwa, podczas której na ekranie wyświetlane są reklamy w postaci slajdów. (A)