W stolicy Chile zatrzymujemy się u przyjaciół przyjaciół naszych przyjaciół - polsko-chilijskiego małżeństwa - Magdy i Andresa. Na własną rękę spacerujemy trochę po Santiago, wchodzimy m.in. na górujące nad miastem Cerro San Cristobal mijając po drodze wielu ludzi zażywających porannej dawki sportu oraz wyjątkowo głośną pielgrzymkę udającą się na sam szczyt, gdzie nabożeństwo odprawiał kiedyś Jan Paweł II. Z San Cristobal podobno rozciąga się świetny widok na stolicę i nie tylko, ukazujący jej niezwykłe położenie, niestety nie dane nam było się o tym przekonać ze względu na zachmurzone niebo. Mamy trochę pecha, bo drugiego dnia pobytu pogoda zmienia się diametralnie narażając nas na smażenie się w okolicach, ładnego zresztą - typowo latynoskiego, Plaza de Armas. Któż nie miałby ochoty na zimne piwo w takich okolicznościach? Niestety możemy o nim zapomnieć - z racji odbywających się dziś wyborów, sprzedaż alkoholi wszelkiego rodzaju jest zabroniona. Zamknięte jest też muzeum, które chcemy odwiedzić.
Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Magda oraz Ewelina (kolejna szczęśliwie zakochana w Chilijczyku nasza rodaczka:) oprowadzają nas po Santiago pokazując nam najbardziej charakterystyczne miejsca miasta, a także jego zakamarki, do których sami nigdy byśmy nie dotarli - dowiadujemy się od nich przy tym wielu ciekawych rzeczy. Najbardziej spodobała nam się dzielnica Bellavista oraz wzgórze Cerro Santa Lucia, którego romantyczny charakter wykorzystują liczne pary przychodzące tutaj, by oddawać się nieskrępowanemu... całowaniu.
Chcielibyśmy powiedzieć, że Santiago jest takie jak nasze przewodniczki - ładne, urokliwe i interesujące... Niestety, chyba nie do końca tak jest, choć nie da mu się odmówić kilku fajnych miejscówek i pozytywnie nastawionych do życia, uśmiechniętych ludzi.
Magda, Andres - Thanx for having us and all.
Ewelina, Pedro - Good luck in the Land Down Under!
...where women glow and men plunder:) (a/t)