Do Bariloche, serca Patagonii, dojeżdżamy wczesnym porankiem. Nigdy raczej nie korzystamy z usług ludzi, którzy czekają na przyjezdnych na dworcach lub stacjach proponując zakwaterowanie. Tym razem jednak jesteśmy bardzo zmęczeni podróżą a oferent wygląda na poczciwego faceta i do tego jeszcze jest w stanie od razu zabrać nas swoim samochodem pod 'właściwy' adres. Decyzja - jedziemy. Fakt, że zakwaterowanie okazało się być położone kawałek za miastem, ale warunki, jakie nam zaproponowano, przerosły nasze oczekiwania - za niesłychanie niską cenę, cały domek do naszej dyspozycji a w nim: 2 pokoje, salon, ekskluzywna łazienka, czysta kuchnia, telewizor z kablówką (akurat rozpoczynał się czwarty sezon Prison Break:). Nasze małe M4 - żyć, nie umierać! ... nie przemieszczać się, tu zostać!
Miasto San Carlos de Bariloche jak mało które nastawione jest na turystów. Widać to na każdym kroku - sklepy z najprzeróżniejszymi gadżetami z Patagonii, agencje turystyczne prześcigające się w ofertach, ekskluzywne hotele i wytworne restauracje oraz to z czego słynie - sklepy z czekoladą. Mimo takiego charakteru miasto jest przyjemne, kameralne i nie trąci nachalnymi 'atakami' na turystów. Oni natomiast dobrze wiedzą, po co tu przyjechali i narzekać raczej nie będą, bo okolice Bariloche obfitują w przepiękne miejsca, w których jest co robić.
W Bariloche i jego okolicach funkcjonują trzy kolejki elektryczne wjeżdżające na pobliskie szczyty, my oczywiście polecamy zdobyć je samemu. Na Cerro Otto łatwo wejść idąc drogą znajdującą się blisko dworca autobusowego, ale my wybieramy szlak nieopodal stacji kolejki - teleferico. Droga jest kiepsko oznaczona, ale w pewnym momencie pomaga nam młody Argentyńczyk wyprowadzając nas na czerwony szlak tuż przy swoim domostwie. Trasa czasami jest dość stroma, a nogi męczą się idąc po grząskim piachu, ale po ok. godzinie jesteśmy już u szczytu wraz z bezpańskim psem (jakich w Argentynie nie brakuje), który towarzyszył nam od samego początku zyskując przydomek 'Patagon'. Widoki są wyborne, by nie rzec delikatesowe. Schodzimy drogą do centrum miasta i próbujemy złapać okazję. Zapomnij!
Drugi, krótki trekking, na jaki się decydujemy rozpoczynamy spod pobliskiego malowniczego jeziora - Lago Gutierrez. Wiedzie do wodospadu de los Duendes, a następnie ok. kilometra pod górę na 'mirador', czyli punkt widokowy ukazujący nam przyjemne dla oka pejzaże.
Pani w biurze informacji turystycznej poinformowała nas, że warto zrobić niezbyt forsowną pieszą wycieczkę rozpoczynając od Bahia Lopez wzdłuż pętli Circuto Chico nie uprzedzając nas, że odbywa się ona po drodze asfaltowej. Ok. 8-kilometrowa wędrówka nie może więc być uznana za niesamowicie atrakcyjną za wyjątkiem kilku urokliwych jezior, które mijamy. Szkoda, że zdecydowaliśmy się akurat na tę wędrówkę, bo zamiast niej mogliśmy się skusić na bardziej wymagające kondycyjnie wyprawy, np. na Lopez albo Catedral. A tak to trzeba już jechać dalej, bo i tak bawimy tu już dość długo. (t)