Jedziemy na jeden dzień do Paragwaju. Autobus kosztuje zaledwie 1 USD i nie zatrzymuje się w ogóle w Brazylii, czyli nie trzeba tracić czasu na formalności imigracyjne. W autobusie spotykamy kolejnego Kolumbijczyka, który tym razem świetnie mówi po angielsku. Poznał, że jesteśmy z Polski, bo w rozmowie z Alą użyłem 'słowa na k', jedynego z naszego języka, które było mu znane, gdyż jak się okazało, ma przyjaciół w Warszawie, którzy nauczyli go naszych przekleństw. Typowe:). Rozmawiamy całą drogę a na koniec dostajemy w prezencie kolumbijski banknot z dedykacją: "for cool Polish people" - ..."jak przyjedziecie kiedyś do Kolumbii, to będziecie mogli nim zapłacić za taksówkę!". Jeśli wszyscy w stolicy kokainy są tak zajebiści jak ludzie, których poznaliśmy w ciągu ostatnich dwóch dni, to może warto w przyszłości tam zawitać?
Większość obcokrajowców udających się do Ciudad del Este ma jeden cel - zakup sprzętu elektronicznego, którego ceny są tutaj niesłychanie niskie, ale też niestety wprost proporcjonalne do jakości, z czego nie wszyscy wydają się zdawać sprawę. Nie trzeba specjalnie zagłębiać się w centrum, paskudnego skądinąd miasta, by zobaczyć bogatą ofertę RTV/HI-FI/AGD - ogromne, wyblakłe od słońca billboardy witają przyjezdnych tuż za samą granicą.
My jednak przyjechaliśmy tu w innym celu - zobaczyć zaporę Itaipu - największą hydroelektrownię na świecie wybudowaną na granicy Brazylii i Paragwaju, pokrywającą ok. 20% zapotrzebowania na prąd pierwszych i aż 92% drugich. Warto ją zobaczyć z jeszcze jednego powodu - jej budowa owiana była atmosferą kontrowersji, albowiem przy jej powstawaniu zniszczeniu uległy wodospady uważane za bardziej okazałe niż wspaniałe Iguazu. Przez pomyłkę wysiadamy na, nazwijmy to, głównym terminalu, w okolicach którego ludzie mieszkają w namiotach z nylonowych płacht i korzystają z pobliskiego wysypiska śmieci - gorszych warunków chyba jeszcze w życiu nie widzieliśmy. Pieszo dostajemy się do centrum (co zajmuje ok. pół godziny, choć podwieźć nas chce kierowca wracającego autobusu, którym przyjechaliśmy - dziękujemy - przejdziemy się:), gdzie wsiadamy do autobusu jadącego m.in. w okolice tamy. Zapytanie się jednej osoby o przystanek, na którym mamy wysiąść, skutkowało tym, że conajmniej 6 innych w całym autobusie było bardzo przejętych, żebyśmy dobrze wysiedli, dyskutowało ze sobą, gdzie lepiej i tak dalej, a gdy nadszedł czas, odprowadzili nas do samych drzwi i już jadąc dalej autobusem pokazywali, w którym kierunku musimy podążać - opieka lepsza niż w szpitalu! Wysiadamy a tu klops - dzisiaj, jako, że jest niedziela, nie można zobaczyć zapory. Chcieliśmy chociaż udać się w jakieś miejsce, w którym widać ją z daleka - nic z tego. Musimy zatem wrócić do Ciudad del Este i czekać przy granicy na bezpośredni autobus do Argentyny, co trwa ok. 1,5 godziny. Rozmawiamy też z przygranicznym sprzedawcą, który mówi nam, że jeśli nie mamy w paszportach pieczątek wjazdowych do Paragwaju, to mamy nie zbliżać się do przejścia granicznego, bo będziemy mieć problemy.
I tak nasz jeden dzień nielegalnego pobytu w Paragwaju dobiegał końca. (t)