Podczas najdłuższego, 27-godzinnego, przejazdu autobusowego do Rio mamy okazję zaobserwować, jakie relacje obowiązują między Brazylijczykami.
Otóż, są oni dla siebie niezwykle mili, uprzejmi, pomagają sobie nawzajem i rozmawiają tak, jakby znali się od lat - bardzo przyjemny widok.
Na dworcu autobusowym kupujemy łączony bilet na minibus oraz metro, co pozwala nam znaleźć się bardzo szybko w dzielnicy Botafago, w której bez problemów znajdujemy skromny hostel za w miarę rozsądną cenę jak na warunki najbardziej 'gorącego' miasta Brazylii.
Dowiadujemy się w nim, że za 2 dni będzie okazja do obejrzenia meczu pierwszej ligi brazylijskiej na Maracanie - największym stadionie świata.
To nie może nas ominąć.
W oczekiwaniu na widowisko piłkarskie pragniemy zobaczyć miejsca obowiązkowe dla każdego przebywającego w Rio.
Pytamy się zatem, jak dojść pieszo na Copacabanę - odpowiedź: "lepiej wziąć autobus, bo pieszo musielibyście przejść przez tunel, a to jest niebezpieczne". Ok.
Chcielibyśmy za to wejść pieszo na Corcovado, wzniesienie ze słynnym posągiem Chrystusa Odkupiciela górującym nad miastem. Odpowiedź: "No co wy? Tam po drodze są fawele, zdarzają się brutalne napady na turystów".
Aha, no to świetnie, w Recife zalecali wczesny powrót z plaży, a w Salvadorze przestrzegali przed wykraczaniem poza ściśle wyznaczony rejon, gdzie spacerują turyści: "w tamtej uliczce ostatnio znowu kogoś okradli".
Każda z tych rad wypowiadana była przez Brazylijczyków, rodowitych mieszkańców poszczególnych miast, dlatego też nie było powodu, żeby je zignorować. Niemniej jednak istniejąca psychoza strachu, która dotyczy braku możliwości swobodnego poruszania się oraz troski o swoje zdrowie i pieniądze, jest na tyle obezwładniająca i irytująca, że postanawiamy czym prędzej opuścić Brazylię.
Nie bez wpływu na tę decyzję są również wysokie koszty utrzymania i podróżowania po kraju.
Na rzeczone Corcovado wjeżdżamy kolejką, za którą trzeba niemało zapłacić. Już podczas jazdy nią spodziewamy się najgorszego - gdy spoglądamy w górę, nie widzimy nic poza chmurami. I tak też jest na samym szczycie.
Ogromna postać Chrystusa Odkupiciela wyłania się z chmur co jakiś czas, dając zebranym krótkotrwałą okazję do zrobienia pamiątkowych zdjęć. Rozczarowanie zaistniałą sytuacją popycha niektórych ludzi do aktu tak zabawnego, że nie możemy o nim nie napisać. Mianowicie pracujący na górze fotografowie rozciągają w pewnym momencie płachtę przedstawiającą Chrystusa w idealnych warunkach pogodowych, by zgromadzeni turyści mogli sobie na jej tle zrobić zdjęcie po uiszczeniu odpowiedniej zapłaty. Dobre! Pośrodku mlecznego pejzażu oczekujemy 1,5 godziny, ale widoczność poprawia się sporadycznie, ukazując jedynie chwilowo Maracanę oraz Głowę Cukru.
Tę drugą mamy okazję podziwiać z plaży Botafago oraz zupełnie za darmo ze znajdującego się na ósmym piętrze tarasu widokowego Praia Shopping. I tym razem, przy błękitnym niebie, jest to widok niezwykle ładny.
Plaże Copacabana oraz Ipanema też oczywiście odwiedzamy zanurzając się w oceanie smagającym nas silnymi falami. Woda niezwykle orzeźwiająca przy panującym w Rio 30-stopniowym upale. Usytuowana pomiędzy Antlantykiem a białymi wieżowcami i obrośniętymi wzgórzami plaże są doskonałym miejscem do obserwacji ludzi - grających w piłkę, ćwiczących capoierę, popijających piwo. Robimy to z przyjemnością podgryzając ciepłe churros - chrupkie podłużne ciasto smażone na głębokim oleju wypełnione gorącą czekoladą.
Nadszedł dzień meczu.
Lokalne Fluminese miało rozegrać mecz z Gojas. Na kilkadziesiąt minut przed widowiskiem bary dookoła największego piłkarskiego stadionu świata wypełniają się sympatykami drużyny z Rio. Po wejściu na Maracanę wcale nie wydaje się ona aż tak duża, dopiero informacja o ilości widzów oglądających dzisiejsze spotkanie uświadomiła nam, jak ogromny jest to stadion.
Widzów było 15 tysięcy i wydawało się, że nie zapełnili nawet 1/10 miejsc.
Doping prowadzony przez fanatyków Fluminese był świetny, długie rytmiczne pieśni nie cichły przez większość spotkania a ich melodia szybko wchodziła do głowy.
Na boisku festiwal futbolowych umiejętności, na trybunach festiwal kibicowskiego fanatyzmu.
Zarówno obserwacja technicznych zagrań na murawie, jak i przyglądanie się kibicom, którzy z własnej woli moknęli na deszczu i zrywali z siebie ze złości koszulki, były niesamowitym przeżyciem. (t)