Większość pasażerów międzykontynentalnego lotu Frankfurt - Recife to mieszane, międzykontynentalne pary, a konkretniej: żona - urodziwa Brazylijka, mąż - już nie tak urodziwy Niemiec.
Często dochodziły do tego ich pociechy... czyt. nasze udręki. Rozwydrzone bachory dawały nam się tak mocno we znaki, że każdy kwadrans lotu wydawał się godziną.
W rzeczywistości jednak godzin było ok. 10. i ostatecznie udało nam się wylądować bez uszczerbku na kondycji psychicznej.
Brazylia przywitała nas niesamowitą duchotą i ponad 30-stopniową temperaturą. Ujrzeliśmy też żółte krawężniki - wyraźny znak, że jesteśmy w Ameryce Południowej. Niedaleko lotniska wsiadamy w miejski autobus, który dowozi nas do dzielnicy Boa Viagem położonej niedaleko oceanu.
Niestety wysiadamy zbyt wcześnie i do upatrzonego przez nas hostelu musimy dojść pieszo z całym ekwipunkiem. Po drodze pomaga nam masa osób, żadna z nich niemówiąca po angielsku, co pozostanie już do końca typową cechą mieszkańców odwiedzonych przez nas miast i jak się domyślamy całej Brazylii.
Śpimy w całkiem fajnym hostelu, który oddalony jest zaledwie 5 min. drogi pieszo od oceanu. Przez najbliższe dni, które traktujemy jako oswojenie się z gorącym klimatem, jesteśmy więc nader częstymi gośćmi pobliskiej plaży. Niestety zagrożenie bliskim kontaktem pierwszego stopnia z rekinami jest tutaj na tyle duże, że czas spędzamy głównie na moczeniu nóg w oceanicznej płyciźnie, spacerowaniu po plaży i spożywaniu zagadkowych alkoholi na ręczniku do późnych godzin nocnych.
Centrum miasta nie jest nadzwyczajnie interesujące, choć targ jak zwykle okazuje się warty odwiedzenia - ilość egzotycznych owoców powala - kosztujemy tego dnia m.in. pyszne caju nieudolnie obierając je na plaży scyzorykiem.
Dopiero kilku małolatów, którzy widząc u nas pełną siatkę owoców, 'wyłudza' je od nas, pokazuje nam, że wystarczy lekko naciąć skórkę i spokojnie wysysać zawartość.
W Recife funkcjonuje metro. Pewnego razu pojechaliśmy na stację Shopping Center, żeby zakupić pieczywo i parę tanich półproduktów. Po wyjściu ze stacji ukazał nam się niespodziewany widok, otóż zamiast nowoczesnego centrum handlowego ujrzeliśmy gruzy, porośnięte chaszczami budynki, poczuliśmy nieprzyjemny odór płynącego kanałem ścieku rzecznego.
Faktycznie, centrum widać w oddali, jednak trzeba do niego dojść pieszo przez szemranie wyglądającą dzielnicę. Ot taka pułapka. (a/t)