Naszym porannym celem, jeszcze przed wyjazdem do Szefszawanu, miała być znana garbarnia Chouwara, jednak gdy przybyliśmy w jej pobliże, nasze, wcześniej wydawać by się mogło znikome, poczucie estetyki oraz wrażliwość na zapachy wzięły górę nad chęcią poznania. Odór dochodzący z niedaleka zniechęcił nas do tego stopnia, że szybko skierowaliśmy swoje kroki do naszego pojazdu.
I w drogÄ™.
Drogę beznadziejną, mieszczącą co najwyżej półtora samochodu, co przy wymijaniu pędzących z naprzeciwka Mercedesów poważnie stymulowało gruczoły potowe kierowcy.
Chefchaouen jest pięknie położonym miastem na zachodnim krańcu pasma górskiego Rif słynącego z obfitej produkcji marihuany i haszyszu. Na chybił trafił znajdujemy hotel, jak się okazuje najtańszy w ciągu ostatnich trzech tygodni. Cały dzień poświęcamy na wędrówkę po medynie miasta. Nie ma się co dziwić, jest ona najbardziej przyjazna ze wszystkich miast jakie do tej pory odwiedziliśmy. Błękitno-biały kolor zabudowy oraz niezliczona ilość latarni sprawiają wrażenie przystępności i bezpieczeństwa.
O ile poprzednie medyny pełne były ciemnych, niepewnych zakamarków, o tyle stara arabska dzielnica Szefszawanu wydaje się aż zapraszać turystów, z czego ci bez obaw korzystają. Widać wiele zakochanych par, to spacerujących, to przesiadujących w licznych knajpkach w stylu europejskim.
Różnorodność sprzedawanych w medynie towarów, abstrahując od proponowanej co chwilę trawy, jest ogromna a ceny nie są wygórowane, warto więc wykorzystać jedną z ostatnich okazji na zakup marokańskich gadżetów... (t)