Medyna w Fezie uchodzi za jedną z najbardziej niezwykłych na świecie. Jest plątaniną ponad 9 tysięcy uliczek, które skrywają w sobie najważniejsze zabytki miasta.
Odwiedzamy obiekt, o którym przewodnik Pascala wspomina: "Jeśli ktoś miałby odwiedzić tylko jeden budynek w Fezie, ba!, nawet w całym Maroku, to właśnie medresę Bu Inania". Wykładamy więc po 10 dirhamów, by wejść na dziedziniec medresy, która pełniła niegdyś funkcję zarówno miejsca modlitewnego, jak i lokum dla studentów. Mimo iż rozmiary medresy są niewielkie, wrażenie na nas robią śliczne zdobienia misternie wyrzeźbione w drewnie oraz kamieniu, które oglądane z bliska budzą jeszcze większy podziw dla ich twórców. Jesteśmy w środku sami, a wokół nas panuje błoga cisza. Przyjemna odmiana w stosunku do gwarnych, krętych zakątków medyny.
Udając się na włóczęgę jej ulicami jesteśmy bardzo często zaczepiani przez sprzedawców, 'przewodników', czy po prostu zwykłych ludzi. Nie wgłębiamy się w jej serce wierząc na słowo, że zgubienie się nie stanowi większego problemu, choć i tak odnosimy wrażenie, że przy zachowaniu zdrowego rozsądku można dać sobie radę bez przewodnika. Hmmm, z pewnością nie należy słuchać ludzi zapewniających, że ulica, w którą akurat skręcamy jest ślepa, gdyż jest to stuprocentowy blef, a polecana przez nich alternatywna droga 'zupełnym przypadkiem' przechodzi obok sklepu z dywanami. Im dalej w głąb tym bardziej mroczno, pusto, nieprzewidywalnie. Podobno wielu ludzi wciąż żyje tutaj jak przed stuleciami.
Po wyjściu ze starej dzielnicy udajemy się jeszcze pod pałac królewski, a także odwiedzamy mellah, czyli dawną dzielnicę żydowską, znajduje się tutaj targ, na którym zupełnie tak jak u nas ludzie sprzedają dosłownie wszystko, my kupujemy... spiracone gry na Play Station za grosze:). Ściemnia się, wracamy do hotelu, jutro ostatni etap naszej wyprawy. (t)