Tak szybko jak to tylko możliwe po wczorajszej balandze, zbieramy się i zasuwamy autem ku najdalej na południowy zachód wysuniętemu krańcowi Europy. Przylądek św. Wincentego, który jest oddalony od Lagos zaledwie o ok. 20 km. to istny koniec świata. Gigantyczne ciemnobrązowe klify strzegą kontynentu przed roztrzaskującymi się 60m poniżej falami Atlantyku. Stojąc przy ich skraju widać jedynie bezkres oceanu, a przed posunięciem się zbyt daleko przestrzega tablica poświęcona tragicznie zmarłemu w tym miejscu młodemu Niemcowi, który spadł z klifu. Nie odstrasza to jednak miejscowych wędkarzy, łowiących ryby na zboczu stromej skały.
Najdalej wysunięta ku Atlantykowi dość mała latarnia morska potwierdza regułę, że rozmiar nie ma znaczenia - zasięg jej światła jest bowiem największy w całej Europie i wynosi 95 km. Kilka kilometrów od ogromnych klifów znajduje się piaszczysta plaża, chyba najbardziej malowniczo położona jaką widzieliśmy.
My jednak udajemy się na jedną z plaż położonych bliżej Lagos. Przepiękne odcienie pomarańczu i żółci na lądzie oraz niezwykłe skalne ostańce w wodzie czynią ją nadzwyczajnie piękną. Rezygnujemy jednak z kąpieli z powodu dużej ilości mułu.
Następnie idąc za radą hostelowego gaduły wybieramy się autem na najwyższy szczyt Algarve - Foia. Na górze zastajemy... mgłę. Przepiękna, cudowna mgła, doprawdy nic nie widać. Muszę przyznać, że wśród wszystkich mgieł na jakie się w życiu natknąłem, ta mgła jest wyjątkowa. Warto było przejechać taki kawał, by zobaczyć mgłę nad mgłami, a do tego parking za darmo. Zjeżdżamy wolno (ze względu na mgłę) ze szczytu i wracamy do Lagos, by skierować swoje kroki oczywiście do Trzech Małp. Siedzimy przy barze, sączymy piwko, kiedy barman mówi:
-Jacyś smutni jesteście...
-Bo jutro już wyjeżdżamy.- Po naszej odpowiedzi bierze do ręki 4 kieliszki napełniając je wódką i likierem kawowym.
-Zatem wasze zdrowie!- i razem z nami przechyla kielonki na koszt baru.
Achh, co za miejsce! (t)