Dzięki naszej nocnej interwencji, tak jak planowaliśmy, o 5.30 jesteśmy na pokładzie. Jak przystało na dwóch przemiłych śląskich dżentelmenów i dwie cudowne panie, zabieramy też Julię, jedną z pięciu Polek, które podróżują stopem po Bałkanach. Wysadzamy ją prawie w centrum Belgradu. Nadrabiamy trochę drogi, ale pomaganie innym to przecież bardzo fajna sprawa:). Z racji dość wczesnej godziny granicę przekraczamy dość szybko, ale od tej pory staramy się bardzo serio podchodzić do znaków nakazujących ograniczenie prędkości. Kilka kilometrów za granicą na autostradzie ograniczenie do 100, po stu metrach do 80, po kolejnych stu do 60 po czym pachołki zagradzają szosę prowadząc pojazdy na zjazd gdzie policja hurtowo wyłapuje tych, którzy jechali powyżej 60 km/h. W Serbii trzeba uważać. Dalej suniemy już podrzędną, monotonną drogą do Cacak. Gdy osiągamy cel - szybko okazuje się, że oferowane w mieście noclegi nie mieszczą się w naszym przedziale cenowym zapewne z racji odbywającego się w Guca festiwalu. Wracamy więc do widzianego po drodze motelu i tam po negocjacjach zakotwiczamy na dwie noce.
Samo miasto Cacak jest bardzo przeciętne - socjalistyczne budynki, cerkiew, uliczka z knajpkami i bazar z tandetą. Podczas karmienia Nataszki na głównym placu miasta Alę zagaduje staruszka słowami: "Ale beba!". I tak oto Nataszka zyskuje kolejną używaną do dziś ksywę - Beba. (t)