Targując się na przystani znacznie udaje nam się zbić cenę rejsu po Mekongu. 2$ od łebka pewnie wystarczy, żeby wyżywić mieszkającą na łodzi rodzinę, choć widzimy, że większość 'białasów' w ogóle nie próbuje zbić ceny.
Doznania rejsowe średnie, ale możemy przynajmniej powiedzieć, że płynęliśmy Mekongiem. Statek podpływa pod wioskę na wodzie, więc mamy okazję zobaczyć jak żyją ludzie, dla których rzeka jest synonimem domu, zdani na jej życzliwość i gniew.
Wczesnym popołudniem udajemy się w okolice stadionu olimpijskiego by zobaczyć na żywo Pradal Serey, czyli kambodżańską odmianę tajskiego boksu. Wstęp kosztuje niecałego dolara.
Hala jest nieduża, na środku znajduje się ring, wszystko wygląda dość 'andergrandowo'. Widzów maksimum 200.
Pierwsi na ring wychodzą chłopcy po ok.12 lat. Ich walce towarzyszy wygrywana na żywo muzyka, grana przez 2 bębniarzy i flecistę, która przypomina zaklinanie węży. Wprowadza zarówno zawodników jak i widzów w trans.
W miarę przebiegu walki staje się coraz bardziej intensywna i szybka. Ja potupuję nogą, zawodnicy zbliżają się do siebie nawzajem się wyczuwając, zadając z początku rzadkie kopnięcia - tańczą, ich głowy, ramiona i nogi ulegają muzyce, sam już nie wiem czy przyspieszają gdy ona gra szybciej, czy na odwrót. W każdej walce jest tak samo. Jeden z młodych chłopców schodzi kulejąc przed czasem, przeciwnik obił go mocno, stosując głownie low-kicki. Każda następna 'walka-taniec' wzbudza coraz większe emocje, zawodnicy tylko na początku każdej z rund wydają się dość zachowawczy, po chwili już tłuką się bezlitośnie.
Zebrani pod ringiem widzowie krzyczą i obstawiają. Sami też mamy na to ochotę, Paweł zbiega z 5 dolcami, by postawić na 'niebieskiego', ale nie ma już sensu, za chwilę nasz typ kończy walkę przed czasem, nikt by już nie przyjął zakładu. Zwycięzca schodzi z ringu i od razu do ręki dostaje kasę, woła go też siedzący nad nami Kambodżanin ze złotym sygnetem i odpala mu część swej wygranej - postawił chyba 50$. To była ostatnia walka, a szkoda, bo sami zostaliśmy chyba zaklęci przez muzę i wrażenia rywalizacji.
Gdyby mnie ktoś zapytał o jedno z większych przeżyć w Kambodży, bez wahania odpowiem, że kambodżański boks.
Wieczorem szczęście mają właściciele knajpy z ofertą: "drink as much as you can for 2$", gdyż trafiamy tam zbyt późno. Ale pożegnanie zrobiliśmy. Jutro rano Paweł i Adam jadą do Kratie a my do Sihanoukville. (t)