Pierwszym celem dzisiejszego dnia są słynne Pola Śmierci Choeung Ek, miejsce bestialskiego mordu i pochówku ok. 17 tysięcy ludzi (szacuje się, że podczas całego okresu rządów Pol Pota i jego Czerwonych Kmerów w Kambodży zabito 1,7 mln osób). Na miejsce docieramy tuk-tukiem za 6 dolców w obie strony, a wstęp kosztuje 2$. Centralnym punktem pól jest wieża, w której znajduje się ok. 8.000 czaszek wydobytych ze zbiorowych mogił.
Na pierwszym poziomie ułożone są obok siebie, patrząc na nie z góry można odnieść wrażenie jakby to ludzie stali tłumnie obok siebie. Wyższe poziomy szokują jeszcze bardziej, czaszki, z których wiele jest uszkodzonych oraz pozbawionych zębów, ułożone są jedna na drugiej.
Spacerując mija się co chwilę wgłębienia w ziemi z tabliczkami, na których widnieją liczby: '144', '253'... '300, ale z niewyjaśnionych przyczyn bez głów'. Komentarz jest chyba zbędny. Blisko stoi też piękne, stare drzewo... to o nie oprawcy roztrzaskiwali dzieci.
Warte zauważenia, a przede wszystkim szokujące jest to, że wiele ze zbiorowych grobów pozostało nietkniętych, a chodząc po terenie miejsca masowych egzekucji widać zaplątane w ziemi ubrania, stąpa się po wystających z niej kawałkach ludzkich kości. Jakże paradoksalny przy tym wszystkim był facet, Amerykanin, który po wyjściu z pól pojechał tuk-tukiem, żeby sobie postrzelać z 'kałacha'.
"20 dolców za magazynek!",
"to spierd....j!" Fakt, jest to powszechna praktyka w Phnom Penh, zapłacisz i możesz nawet z bazuki postrzelać, ale znieczulica tego kolesia, jak i kierowców tuk-tuków ubodła nas ponad miarę.
Skoro zafundowaliśmy sobie tak mocne doznania, postanawiamy udać się jeszcze do Tuol Sleng - nazywanym muzeum ludobójstwa - szkoły zamienionej przez Pol Pota w więzienie i miejsce tortur.
Oglądamy cele, przyrządy do katowania i zadawania bólu. Poraża nas mnogość zdjęć więzionych, a następnie zabitych Kmerów. Patrząc na nie można odnieść wrażenie, jakby dziś ktoś podobny zaoferował ci tuk-tuka, ktoś inny uśmiechnął się do ciebie na ulicy. Przerażające są zdjęcia skatowanych na śmierć więźniów. W jednym miejscu znajdują się fotografie dawne i współczesne pracowników Tuol Sleng z wytłumaczeniami, że byli do tej pracy zmuszani, że gdyby odmówili, to sami by zginęli. Ludzie nie wierzą - większość zdjęć 'przyozdobiona' jest przekleństwami wypisanymi flamastrami na ich twarzach.
Po tych dwóch miejscach człowiek nie bardzo ma ochotę na cokolwiek innego.
Wracając pieszo kosztujemy lokalnych smakołyków z ulicznych straganów pozdrawiani co chwilę przez uśmiechniętych Kambodżan. Zahaczamy też o kompleks pałacu królewskiego, ale cenę 6$ uznajemy za zbyt wysoką. Pora spać. (t)