Znów wypożyczamy rowery i w piątkę pedałujemy do Angkoru (po drodze kierowca tuk-tuka naprawia nam pojazd:).
Pierwszą świątynią, jaką odwiedzamy jest Banteay Kdei, która mi osobiście bardzo przypadła do gustu, jest prawie wolna od turystów, a ściany zdobią niesamowite płaskorzeźby.
Potem udajemy się do bardziej uczęszczanego Ta Prohm rozsławionego przez ogromne drzewa, które bezlitośnie opanowały ruiny.
Jest to również miejsce akcji filmu Tomb Rider, który niewątpliwie przyczynił się do popularyzacji tego miejsca. Twór natury przeplata się z ludzkim, ogromne korzenie i gałęzie drzew zawładnęły świątynią dokonując rozbiórki. Niektóre konary przypominają rury kanalizacyjne, a w kilku przypadkach trzeba się przypatrzeć czy to co widzimy to kamienny słup czy drzewo.
Przy wyjściu ofiary min lądowych grają na tradycyjnych kmerskich instrumentach i sprzedają płyty ze swoją muzyką.
Gdy ujechaliśmy kawałek dalej wykonawcą innego koncertu był kto inny - cykady, których przeraźliwie głośny 'śpiew' zupełnie nas zaskoczył. Nie spodziewaliśmy się, że tak małe stworzenia, nawet w ogromnej liczbie, mogą stworzyć tak intensywny dźwięk. Przyroda pokazała nam dziś na co ją stać.
Wracając chcemy dostać się jeszcze do muzeum min lądowych, ale pewien niemy Kmer udziela nam informacji, że jest już za późno - sposobu w jaki nam o tym 'opowiedział' nie zapomnę do końca życia:) Pora więc odwiedzić naszą ulubioną knajpkę, w której specjalnie dla nas happy hour trwa tak długo aż nie opuścimy lokalu:) (t)