Thai Airways zgodnie okrzyknęliśmy najlepszymi liniami. Wyborne jedzenie, bardzo miła obsługa, alkohol za friko bez limitu:) i jeszcze jedno, choć to już nie zasługa linii - gdy wzbiliśmy się ponad chmury, błękit nieba zadziałał magicznie na nasze usposobienie. Dolatujemy do Bangkoku wieczorem.
Dzięki atakowi zimy i przymusowym pobycie w Kantonie Paweł czeka już na nas w Siem Reap, dlatego najrozsądniejszym rozwiązaniem jest pociąg na granicę następnego dnia o 5.55 rano.
Tymczasem autobus z lotniska dowozi nas pod dworzec po drodze kasując prawie samochód osobowy.
Najbliżej dworca jak to tylko możliwe, w FFGuesthose, znajdujemy nocleg. Jest już późno i ciemno, rano trzeba wstać, ale i tak nie mogliśmy się oprzeć pokusie poznania Bangkoku od tej ciemniejszej strony, skoro Patpong jest tak blisko.
Fundujemy sobie więc 3-godzinną wędrówkę na tak słynne, jak i kontrowersyjne ulice stolicy. Patpong 1 i 2 to głównie dwie rzeczy: stragany z gadżetami, podróbkami butów, zegarków itd. oraz druga: sex bary. Co rusz burdelowi naganiacze polecają 'ping pong pussy show', 'banana pussy show' i wiele innych, wszystko z "pussy", zupełnie jak w "Od zmierzchu do świtu". Jest nawet lokal o nazwie 'Super Pussy' - amsterdamskie czerwone latarnie wydają się przy tym dziecinadą.
Sex turystyka kwitnie na całego: lokale sado-maso, uliczka gejowska pełna podstarzałych Angoli przytulających młodych Tajów, prostytutki z numerkami na ulicach. A klientela i gapie prawie wyłącznie biali. Po tych paru godzinach Bangkok wydaje się nam ogromny, głośny i żywy, lecz jak na tak duże miasto pierwsze wrażenie jest zaskakująco pozytywne. ...aha, szczury też bardzo lubią Bangkok. (t)