O 8.35 mieliśmy być na miejscu.
Jest 9.45 a my stoimy gdzieś w polu. Pytamy ile jeszcze do Kantonu - odpowiedź: 5h, ale nadal stoimy. O 20.00 mamy złapać samolot do Bangkoku, więc najpóźniej o 13.00 pociąg musi ruszyć i jechać bez przerwy. Faktycznie rusza, ale po kilku minutach znowu postój. Kapa.
Już wiemy, że nie zdążymy. Pogoda spłatała wszystkim figla, za oknem widzimy lód i śnieg.
Podczas postoju na stacji w Hengyang chcieliśmy wyjść z pociągu i łapać autobus albo taxi, dobrze jednak, że tego nie zrobiliśmy, bo jak się dowiedzieliśmy później od pewnego Niemca, autostrada była zupełnie nieprzejezdna. Dzięki pomocy kilku miłych i uprzejmych Chińczyków udaje nam się telefonicznie przebukować lot, ale dopiero na poniedziałek, także musimy zostać w Chinach 2 dni ponad plan.
W szczególności pomogło nam dwóch studentów, którzy na co dzień mieszkają w Kantonie, a prowincję Guangxi odwiedzili tylko na jeden dzień, bo chcieli zrobić parę zdjęć w otoczeniu niezwykłych skał. Chłopaki użyczyli nam swoich telefonów, żebyśmy mogli zadzwonić na infolinię Thai Airways.
Zużyliśmy im wszystkie impulsy na kartach, a oni w ogóle nie chcieli za nie kasy.
"Słuchajcie, jesteśmy Chińczykami, w naszej naturze jest, żeby bezinteresownie pomagać ludziom".
"Ok, ale jo jes Ślonzok i swój honor tyż mom".
Po negocjacjach oddajemy im pieniądze i jeszcze w drodze rewanżu zapraszamy ich do "warsa" na piwo. Jak tu nie pić, Australijczycy robią to już od paru godzin, jak tylko dowiedzieli się o opóźnieniu:) Rozmawiamy z naszymi dobrodziejami o Olimpiadzie i masie innych rzeczy. Na jednej ze stacji obsługa kuchni wraz z ochroną wyskakuje w pośpiechu z pociągu, po chwili wracają z uśmiechami na twarzach i ze świeżo kupionymi warzywami. Fajne to było, ale już wiemy, że pojedziemy dłuuugo... Z 9 godzin zrobiło się 31 - przynajmniej nie musimy płacić za kolejny nocleg:/ Przybywamy o 5 rano. A na i w okolicach dworca dzikie tłumy ludzi, którzy wyruszają do swoich rodzin na Święto Wiosny. A my do hostelu. (t)