Od rana leje i jest koszmarnie zimno. Dzień jest zatem wystarczająco podły, a my jeszcze dolewamy oliwy do ognia i udajemy się na pobliskie targowisko.
W jego głębi pod ścianą przechodzimy obok "działu mięsnego". Śmierć czuć tu w powietrzu, stukot narzędzi rzemieślniczych słyszymy już z daleka - jest to nic innego jak prymitywne oddzielanie kości od mięcha.
W alejkach błoto miesza się z krwią i flakami, za chwilę widzimy jak obdzierają ze skóry kozła, dalej na hakach wiszą martwe psy.
Najbardziej poruszył nas widok obdzieranego z sierści psa, któremu przyglądał się inny siedzący spokojnie w klatce czekając na egzekucję.
Taki widok potrafi kompletnie spieprzyć humor na cały dzień:(
Towarzyszymy Sławkowi przez część dnia, potem wracamy autobusem do Guilin. Marzniemy na dworcu i gramy w karty, czemu z zainteresowaniem przygląda się kilku Chińczyków. 21.48 odjazd hard-sleeperem.
Łóżka malutkie, ale wygodne, a w przedziale koncert chrapania w wykonaniu chińskiego małżeństwa! ... Ok, ten skur... nawet nie chrapie, on wyje i się drze, w życiu nie słyszałem czegoś podobnego. Aaaarrrggghh:/ (t)