Kilka dobrych godzin porannych spędzamy na znalezieniu najlepszej opcji lotniczej, po pierwsze do Guilin (w końcu znajdujemy lot w cenie biletu kolejowego), ale przede wszystkim wylotu z Chin.
Okazuje się, że żeby w ciągu trzech godzin znaleźć się w stolicy Kambodży trzeba wydać 350$. Przegięcie. Ostatecznie po przekalkulowaniu kosztów decydujemy się na lot do Bangkoku i tam a nie w Pnomm Penh spotkamy się z naszym kolegą Pawłem.
Po załatwieniu formalności z dworca Xinnanmen udajemy się do Leshanu (43Y) w celu obejrzenia wielkiego wyrytego w skale Buddy - mierzy on 71m i jest największy na świecie.
Z dworca w Leshan jedziemy taksówką pod samo wejście i za 'jedyne' 70Y wchodzimy do środka.
Pierwszy etap to stroma wspinaczka, by po kilku minutach znaleźć się prawie vis a vis głowy Buddy.
Widok w dół wywołuje gęsią skórkę. Będąc u góry warto udać się do znajdujących się tam świątyń, w których rozbrzmiewa buddyjska muzyka, palą się kadzidełka, składane są dary.
Rozmiar skalnego Buddy w pełni docenić można dopiero z dołu (schodząc stromymi, wąskimi schodami) stojąc u jego ogromnych stóp. Jest to widok iście majestatyczny, dla którego z pewnością warto było tu przyjechać.
W międzyczasie Chińczycy robią sobie z nami zdjęcia (pewnie przyjechali z głębokiej prowincji, nie mając do tej pory okazji zobaczenia Europejczyków:).
Wychodzimy wyjściem południowym mijając stragany z pamiątkami z pierwszymi nie nachalnymi w Chinach sprzedawcami, którzy zamiast nas zaczepiać ostro rżną w karty. Przed samym wyjściem mijamy piękny most, którego symetryczne odbicie w wodzie sprawia, że wygląda on urzekająco i yhmmm... romantycznie.
Stamtąd za kilka juanów udajemy się, po raz pierwszy w Chinach, rykszą na miejsce odjazdu autobusów do Chengdu. Jesteśmy pełni uznania w szczególności dla siły mięśni kobiety koło 50-tki, która wiozła mnie i Janka. (t)