Nocujemy nadal w The Loft Hostel - 40Y od osoby.
Po wczorajszym włóczeniu się po mieście mamy ochotę na zobaczenie czegoś z przewodnika.
Wahamy się między Leshanem, a instytutem hodowli pand rozważając za i przeciw. Przyrządzamy śniadanie i obserwujemy szczury spacerujące po daszku pod naszym oknem zastanawiając się, czy nasz ponury ceglany pokój z niedomkniętymi oknami jest bezpieczny przed szczurzą penetracją.
Decyzja - pandy. Łapiemy taksówkę i w takt głośnej muzyki z minitelewizorka zaczynamy uczestniczyć w zabawie drogowej - kto pierwszy i kto więcej złamie przepisów ruchu drogowego:).
Wchodzimy do instytutu i zaczynamy trochę błądzić po wielkim parku, brak jasnych wskazówek gdzie należy się udać to istotny defekt tej instytucji.
W końcu docieramy do wielkiego napisu "prosimy o ciszę" i zaczynamy instynktownie wśród gąszczu drzew szukać biało czarnych misiów. Jeden tylko spożywa bambus a reszta oddaje się drzemce.
Cóż, ruszamy powoli dalej szukając innego wybiegu. Pandy powoli się aktywizują i mamy szansę popstrykać masę fotek. Znajdujemy też pandy czerwone, które przypominają raczej szopy pracze.
Wpadamy też na reklamę: 'spełnij swoje marzenie - przytul pandę i zrób zdjęcie' - koszt - 1000Y:)
Odwiedzamy muzeum pandy, które oprócz tabunów kurzu na eksponatach niczym innym nie zaskakuje.
Jeszcze sklepik z pamiątkami - aż brak słów jeśli chodzi o tę tandetę.
Łapiemy taksówkę i wyruszamy w poszukiwaniu biletów lotniczych i jedzenia.
Wracamy do wczorajszej knajpy obiecując sobie, że nie weźmiemy nic ostrego. W deszczu udajemy się do hostelu, gdzie zaczynamy czatować na wolne komputery narażeni na głośnych i panoszących się Amerykano-dupków, którzy urzędują w sali gier. (a)