Odwiedzamy dziś Muzeum Nauki i Techniki. Potężny, futurystyczny budynek ukazuje się zaraz po wyjściu ze stacji metra o tej samej nazwie.
Zaczynamy zwiedzanie od imitacji dżungli z wiszącymi mostami, sztucznymi wodospadami, modelami zwierząt itd. Ścieżki przeznaczone dla zwiedzających wzbogacone są licznymi tablicami informacyjnymi także w języku angielskim, możemy poczytać o ekosystemie dżungli, gatunkach zwierząt oraz roślin. Wszystko to z dużą ilością ciekawostek - raj dla dzieci.
My tymczasem udajemy się do kolejnych działów, np. poświęconego pająkom, w którym obrazowo przedstawione zostało życie tych niezwykłych (przed wizytą nigdy nie użyłbym tego słowa) zwierząt.
Potem wsiadamy do wagonika w okularach 3D i zostajemy połknięci! W trakcie całej trasy przemierzamy układ pokarmowy, aż w końcu zostajemy wydaleni. Odwiedzamy też dział poświęcony ekologii oraz robotom, gdzie można zmierzyć się z maszyną w strzelaniu z łuku, albo zagrać w warcaby.
Jedną z większych atrakcji jest półgodzinny show wykonywany na scenie przez roboty 'udające' bawiące się dzieci, orkiestrę czy też walczących samurajów. Świetna rzecz.
Największym zainteresowaniem cieszy się ogromna sala z interaktywnymi doświadczeniami i zabawami wyjaśniającymi zasady fizyki i chemii. Jest tu masa zabaw ze światłem, lustrami itd.
Nam spodobała się najbardziej sala, w której zakłada się na uszy słuchawki, po czym w zupełnej ciemności następuje niesamowity około 10-minutowy 'pokaz' możliwości audio - najpierw słyszymy jakby do salki wbiegały dzieci, które później zakładały nam na głowę worek, potem nadchodzi burza dosłownie wokół nas, tłucze się szkło, i tak dalej, wszystko to wydaje się niesamowite, jakbyśmy byli w centrum wydarzeń, a wrażenia dźwiękowe wydają się bardziej wyraziste od rzeczywistości - w momencie gdy kilka głosów szepcze dookoła głowy, można odnieść wrażenie schizofrenii.
Po tak udanym poranku udajemy się na lotnisko jedyną na świecie kolejką magnetyczną, która jest atrakcją samą w sobie, albowiem jej prędkość to 430 km/h. Owszem, ale tylko do 16.45, potem 'Maglev' sunie jedynie 301 km/h.
I tak było fajnie.
Liniami China Southern lecimy dzisiaj do Chengdu, stolicy prowincji Syczuan.
Na miejsce przybywamy nad ranem, udajemy się autobusem do centrum. Wtedy otacza nas zgraja rykszarzy, taksówkarzy, z których każdy chce nas gdzieś zawieźć. I dobrze, ale problem w tym, że żaden z nich nie dosyć że nie mówił ani słowa po angielsku, to jeszcze nie znał naszego alfabetu, także na nic zdało się pokazywanie adresu. Krzątanina trwała dość długo, na pewno ponad pół godziny. Ostatecznie znalazł się jeden kumaty taksówkarz, który po wykonaniu kilku rozmów przez radio dowozi nas pod Loft Hostel. Ufff. (t)