Pierwszym z dwóch głównych punktów dzisiejszego dnia jest wycieczka do Maaluli - oddalonej o godzinę jazdy autobusem od Damaszku wioski, w której greko katolicka większość mieszkańców posługuje się aramejskim - językiem Chrystusa.
Odnalezienie odpowiedniego minibusa w Damaszku zajmuje nam prawie tyle samo czasu, co sama podróż. Podczas jazdy autobusami w Libanie, otwarcie okna powodowało wpuszczenie orzeźwiającego tchnienia, w Syrii powiew powietrza zza okna parzy. Dopiero kilkanaście kilometrów od celu naszej dzisiejszej wycieczki, po nieustannym wspinaniu się pod górę, miejscowe współpasażerki oznajmiają z uśmiechem: "teraz można otworzyć...". Różnica jest kolosalna - rześkość zza okna stanowi przyjemne urozmaicenie w stosunku do ostatnich kilku dni. O samej Maluuli można by mówić bez końca, jest to niewielka, cudownie położona w dolinie wioska, w której nie doświadczysz gwaru i tłoku syryjskich miast. Atmosfera jest miła i przyjazna, wędrowanie po zawiłych ulicach wioski tuż przy czyichś domostwach nie wzbudza w mieszkańcach negatywnych emocji, wręcz przeciwnie, ich uśmiech zapewnia, że wszystko jest w porządku. Tam, gdzie kończą się zabudowania, zaczyna się długi i głęboki wąwóz, którym spacerujemy wyobrażając sobie już, jak to będzie w Petrze. Reasumując Maluula jest dla nas taką syryjską perełką, przyjazną pod względem temperatury i przede wszystkim otoczenia.
Wracamy do Damaszku, atrakcji tego dnia ma jeszcze nie brakować.
Przed wyjazdem na Bliski Wschód, na potrzeby mojego własnego przedsięwzięcia, czyli niskonakładowego magazynu o muzyce i stylu życia hardcore/punk, postanowiłem dowiedzieć się, czy w Syrii są jakieś punk rockowe zespoły. I okazało się, że... jest jeden. Nazywa się Mazhott. Czym prędzej nawiązałem kontakt z jego wokalistą, Rashwanem, który oznajmił, że mamy niesamowite szczęście, bo akurat podczas naszego pobytu w Damaszku, chłopaki grają koncert, co nie zdarza się często. Umówiliśmy się więc na spotkanie oraz wywiad do mojego fanzine'a. Pod drzwiami Azem Palace, czyli miejscem, w którym mamy dziś otrzymać porcję rockowych syryjskich nut, stawiamy się godzinę przed czasem. Nikogo oprócz nas jeszcze nie ma, dopiero na kilkanaście minut przed planowanym startem koncertu przed 'klubem' ustawiają się młodzi ludzie, jakich do tej pory na ulicach syryjskich miast nie widzieliśmy. Zupełnie jakby przed chwilą podjechał autobus i przywiózł przybyszy z innego świata w stosunku do syryjskiej rzeczywistości. Tradycyjny i konserwatywny ubiór, jaki widywaliśmy tu na co dzień, ustąpił miejsca awangardowemu, wyluzowanemu stylowi młodzieżowego buntu. Pierwszy raz ujrzeliśmy dziewczyny w rozpuszczonych długich włosach oraz krótkich sukienkach, chłopaków w koszulkach swych rockowych/metalowych/punkowych idoli, gdzieniegdzie dało się też zauważyć zafarbowane włosy, czy piercing na twarzy. Po wejściu do środka nasze może ciut naiwne wyobrażenie o 'klubie' po skonfrontowaniu z rzeczywistością również legło w gruzach. Miejscem koncertu okazał się bowiem rozległy plac położony naprzeciw XVIII-wiecznego granitowo-piaskowego pałacu, w którego centralnym punkcie znajduje się fontanna. To właśnie pomiędzy nią a samym pałacem została ustawiona scena, zapewne dlatego, by nikomu nie przyszło do głowy, żeby z niej skakać. Koncert rozpoczął Mazhott, chłopaki grają punk rocka, ale w ich repertuarze znalazły się również liczne covery m.in. Franza Ferdinanda, które były przyjmowane z największym entuzjazmem. Zabawa publiki ograniczała się raczej do spokojnego bujania się w takt muzyki. W trakcie jednego z kawałków akustyk wyciszył wszystkie głośniki i mikrofony. Chwilę potem z oddali dało się słyszeć nawoływanie do modłów. Przerwa trwała ok. 15 minut, widać było, że Mazhott chciał kontynuować koncert, jednak by dokończyć, chłopaki musieli poczekać na zgodę nagłośnieniowca. Po nich na scenie pojawił się zespół grający rockowe i metalowe standardy.
My poświęciliśmy ten czas na odszukanie Rashwana i przeprowadzenie z nim wywiadu. Okazało się, że bardzo chcieli kontynuować swój występ, ale akustyk był nieubłagany i trzeba było czekać w milczeniu. Podczas rozmowy z nim dowiadujemy się m.in., że za irokeza, czy też znak 'diabełka' można mieć tutaj spore problemy, a skok ze sceny na pewno zostałby przypłacony aresztowaniem. Młodzi ludzie z alternatywnych środowisk głodni są muzyki na żywo, gdy niecały miesiąc temu w Damaszku grał brytyjski Gorillaz, na koncercie pojawili się fani wielu różnych stylów muzycznych - po prostu było to niesamowite wydarzenie w całej Syrii. Rashwan przyznał też, że nasza fascynacja syryjską otwartością i bezinteresownością to tylko relacja na linii autochton-turysta. W rzeczywistości życie nie jest wcale takie łatwe, a ludzie tak życzliwi. Z samego tylko faktu grania w zespole 'innym niż wszystkie', wciąż wynikają nowe problemy w stosunku do jego członków, a wspomniany przeze mnie irokez, który niegdyś zdobił głowę mojego rozmówcy, wywoływał agresywne zachowania na ulicy. Nie obyło się też bez zainteresowania ze strony policji.
Umawiamy się, że skontaktujemy się jeszcze z Rashwanem, gdy będziemy wracać z Jordanii...
Po tym niezwykłym dniu spokojnie zasypiamy w przytulnym pokoju hotelowym. (t)