Geoblog.pl    alatomek    Podróże    Bliski Wschód    Przygoda z telefonem/"trzy kubełki na mnie wylej!"
Zwiń mapę
2010
31
lip

Przygoda z telefonem/"trzy kubełki na mnie wylej!"

 
Syria
Syria, Damascus
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3129 km
 
Postanowiliśmy zaufać przewodnikowi, według którego o 5.40 mamy mieć pociąg do Damaszku. Ze względu na okropną duchotę większej części nocy i tak nie przespaliśmy, więc lepiej było się zbierać w dalszą drogę.
Na dworzec kolejowy jedziemy taksówką złapaną na ulicy. Wysiadamy, płacimy, odchodzimy i... wtedy zorientowałem się, że nie mam telefonu, musiał wypaść mi z kieszeni w taksówce. Ile tylko sił w nogach pędzę za dojeżdżającą już do końca drogi taryfą, krzycząc jak mogę najgłośniej: "Heeeeej!!!!" Taksówkarz nie słysząc mnie skręcił w prawo, a gdy dobiegłem do skrzyżowania, zniknął mi już z pola widzenia. Wtem, podjeżdża do mnie inna taksówka z Alą na pokładzie - zachowało dziewczę trzeźwość umysłu - prędko wsiadam i ruszamy z kopyta. Szybka decyzja - lewo? prawo? prosto? Jedziemy w lewo. Ruch jest jeszcze niewielki, więc szanse są. Wyprzedzamy jedną taksówkę patrząc na kierowcę - "nie, to nie on", drugą: "to też nie ten", dojeżdżamy do następnego skrzyżowania. Gdzie teraz? Taksówek widzimy coraz więcej, wszystkie wyglądają podobnie, chyba nie ma sensu dalej szukać. Cholera, odjechał, telefon przepadł. Szkoda, nie chodzi o sam aparat, lecz to, co w nim było. No trudno, wracamy na dworzec, kupujemy bilety i czekamy, mamy jeszcze godzinę do pociągu. Wpadamy na pomysł, żeby zacząć dzwonić na mój telefon, może kierowca usłyszy i się zreflektuje, choć szczerze w to wątpimy, bo podczas naszego kursu katował nas głośnymi syryjskimi szlagierami. Siedzący przed dworcem policjanci przejęli telefon Ali, bo gdyby szofer wpadł na pomysł, żeby odebrać, wtedy bez problemu powiedzieliby mu o co chodzi. Nie odbiera. 15 minut do odjazdu. Straciłem już nadzieję, choć mówię, że poczekam jeszcze 10 minut przed budynkiem dworca i wtem podjeżdża taxi hamując z piskiem opon! To on! Wychodzi z moim telefonem w ręku - jak twierdzi miał już kurs na lotnisko i wracając zobaczył go na tylnym siedzeniu. Pędził tak szybko, jak mógł. Obejmuję dobroczyńcę, dziękuję też policjantom, pokazując dumnie mój stary telefon. Nawet przez chwilę nie zawahałem się, by wręczyć kierowcy 'banknot wdzięczności'.

Mimo iż prosiliśmy o najtańsze bilety, dostaliśmy najwyższą klasę - wygodne siedzenia, mnóstwo miejsca na nogi, klimatyzacja i poczęstunek.
Po przyjeździe z całym naszym ekwipunkiem udajemy się na poszukiwania noclegu. Po jakiejś godzinie i kilkunastu odwiedzonych hotelach, ostatecznie nasz gust oraz wymagania budżetowe zostają zaspokojone. Ruszamy w miasto. Na pierwszy ogień idą suki, bardziej przestronne niż w Aleppo, ale zdecydowanie skromniejsze i pozbawione klimatu, w dodatku sprzedawcy targują się raczej niechętnie. Przyjdzie nam jeszcze nie raz się nimi przechadzać, choćby chcąc się dostać do Meczetu Umajjadów, który tego dnia odwiedzamy. Przed wejściem Ala musi przywdziać długi, zakapturzony płaszcz. Wnętrze tej najbardziej szanowanej muzułmańskiej świątyni jest bardzo przestronne, ale wystrój pozostaje niezwykle skromny, specjalnie wydzielone miejsce dla kobiet oblegane jest przez miejscowe modlące się, i nie tylko, niewiasty. Cieszymy się, że możemy być w tym miejscu, pierwszej muzułmańskiej świątyni odwiedzonej przez katolickiego papieża.

Po wyjściu z meczetu przechodzimy obok hammamu, czyli łaźni. Krótkie dyskusje kończą się zapadnięciem klamki - idziemy! Ala musi udać się do oddalonego o kilkaset metrów innego hammamu - reguły są surowe. A więc wchodzimy. Po zdjęciu i zdeponowaniu wszystkich ubrań zostajemy opatuleni w specjalnie wiązane na naszych odwłokach ręczniki. Wchodzimy do łaźni, na pierwszy rzut oka jest bardzo mroczno, ciemnawo, podłogę oraz ściany pokrywają kafelki z bliskowschodnią ornamentyką, nie brakuje kamiennych 'umywalek', do których wciąż napływa zimna woda. Obok nas grupy konwersujących ze sobą Syryjczyków. Wszystko ma niepowtarzalny klimat - w końcu jesteśmy w najstarszej istniejącej łaźni w Damaszku - Al Malik. Pierwszym elementem tej zabawy jest mocne szorowanie ciała, następnym masaż. Czekając w kolejce śmiejemy się, że za chwilę udamy się na rzeźniczy stół. Masaż ogólnie nie okazał się zbyt bolesny, aczkolwiek kilkukrotny grymas na naszych twarzach wywołuje śmiech pana masażysty. Po tych przyjemnościach, udajemy się do sporych rozmiarów sali, w której siadając na podłodze, wyposażeni w kubełki oraz mydło, teraz to my mamy wprowadzać się w ekstazę. W sali panuje umiarkowana duchota (znacznie goręcej jest natomiast w malutkiej saunie, w której również chwilę przesiadujemy). Niebiańskiego wprost, nie do opisania ukojenia przynosi tak trywialne działanie, jakim jest wylanie na swoje ciało kubełka wypełnionego zimną wodą. Tych kilka ekstatycznych sekund pozwala zapomnieć o bożym świecie, a w szczególności o syryjskim skwarze. Moglibyśmy tak siedzieć cały dzień, polewając się bez końca, jednym, dwoma, trzema kubełkami naraz, a najlepiej wiadrami:) Po wyjściu, co nie przyszło nam łatwo, zostajemy dokładnie opatuleni ciepłymi ręcznikami i poczęstowani gorącą herbatą. Człowiek czuje się jak nowonarodzony, chociaż po chwili w 'kokonie' robi się zdecydowanie zbyt ciepło. Szkoda też, że trzeba ponownie ubrać przepocone ciuchy. Wychodzimy. Ala jest równie wniebowzięta. Miała okazję spędzić ten czas z młodymi dziewczynami z Arabii Saudyjskiej, które na kilkadziesiąt minut zrzuciły z siebie kompletne czarne burki zmieniając się w radosne, pełne życia, otwarte młode damy, które w samej bieliźnie tańczyły, śpiewały, polewały się wodą. "Masz fajnie, że nie musisz chodzić ubrana tak, jak my" - powiedziała jedna z nich. Już po wyjściu, w ubraniu całkowicie zakrywającym ciało, nie sposób było dostrzec ich uśmiechów na pożegnanie.

Ostatnią atrakcją dnia dzisiejszego miała być wizyta w największej restauracji na świecie - Damascus Gate Restaurant, mogącą przyjąć ponad 6 tysięcy gości. Dostajemy się tam taksówką, bo jest to dość spory kawałek poza miastem. Niestety jesteśmy rozczarowani, restauracja jest kiczowata, nie serwują piwa, wolimy zjeść coś z ulicy. Niemniej warto było zobaczyć coś, co figuruje na stronach Księgi Rekordów Guinessa. (t)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 13.5% świata (27 państw)
Zasoby: 176 wpisów176 6 komentarzy6 1454 zdjęcia1454 1 plik multimedialny1
 
Moje podróżewięcej
05.08.2013 - 18.08.2013
 
 
24.07.2010 - 14.08.2010
 
 
01.04.2009 - 29.04.2009