Ograniczenia czasowe oraz chęć trzymania się planu zmuszają nas do opuszczenia Libanu (tradycyjnie zapewniamy, że kiedyś wrócimy tu na znacznie dłużej) i udania się do Syrii. Wizy syryjskie uzyskaliśmy w ambasadzie w Warszawie, więc formalności na granicy nie trwają jakoś nadzwyczajnie długo. Mimo wszystko odradzamy, by przedstawicielka płci żeńskiej stała w kolejce do okienka imigracyjnego, gdyż może być z niej subtelnie wypychana przez miejscowych...
Z przesiadką w Homs docieramy do Hama. Drogę z końcowego przystanku w poszukiwaniu noclegu umilają nam widoki, jakich w Bejrucie nie było - na ulicach kwitnie drobny handel a tłumy ludzi chaotycznie przemieszczają się po chodnikach oraz ulicach, z których co chwilę dają się słyszeć dźwięki klaksonów. Syryjczycy witają nas swoją zdumiewającą otwartością oraz uśmiechem, dosłownie co kilka kroków pada przyjazne: "Hello, welcome to Syria".
Po meldunku w jednym z hoteli udajemy się na poszukiwanie Norii, charakterystycznych, znanych na całym Bliskim Wchodzie, ogromnych drewnianych kół irygacyjnych. Powstałe już w czwartym wieku n.e. koła, niektóre z nich mające średnicę nawet 20 metrów, do dziś stanowią chlubę miasta. Idąc w górę rzeki, z pomocą kilku przemiłych Syryjczyków odnajdujemy 4 Norie Bechriyyat. Na miejscu okazuje się, że to nie one, choć piękne, są największą atrakcją. W ich okolicach kręci się kilku młodych chłopców w przemoczonych ubraniach. Po chwili każdy z nich wykonuje widowiskowy skok w rzeczny nurt. Robią to z murków znajdujących się mniej więcej na wysokości jednej trzeciej ogromnych kół. Najstarszy ze skoczków posuwa się o wiele dalej - z poziomu rzeki chwyta się łopatek największej z Norii, której ruch wynosi go na najwyższy punkt - tam wysiadka, a potem z wysokiego na ok. 15 metrów akweduktu skacze w sposób, wprowadzający nasze otwory gębowe w stan największego rozdziawienia. Niesamowita odwaga i pewność siebie.
Wędrujemy na stare miasto, gdzie znajdują się kolejne Norie, malowniczo położone nad rzeką. Tym razem wyraźnie słychać charakterystyczny zgrzyt poruszających się drewnianych kół. Współtworzy on miłą, błogą atmosferę tego miejsca, w którym czas wydaje się biec wolniej i z pewnością warto przycupnąć tu na chwilę. Nie bez przyczyny jest to miejsce spotkań i rozmów miejscowej ludności.
Błogość błogością - po trudach dnia mamy ochotę na alkohol. Przed wyjazdem dowiedzieliśmy się, że najłatwiej o niego w chrześcijańskich dzielnicach poszczególnych miast. Stają się one dla nas obiektem żartów i swoistym symbolem napojów wyskokowych, przyjeżdżając do każdego nowego miejsca dowcipkujemy, że nie ma wątpliwości, gdzie należy szukać noclegu. A zatem pytamy przechodniów, gdzie można kupić arak - prezent dla rodziców z tego pięknego kraju. Dwóch z nich, gdy tylko usłyszało, że pytamy o trunki, od razu zmieniało ton wypowiedzi, zapewniając, że nie mają pojęcia, gdzie znajduje się 'nasza' dzielnica. Z odsieczą przychodzi nam mężczyzna, który podsłuchał naszej rozmowy i zagaił, czy nie jesteśmy przypadkiem z Ukrainy, skąd niedawno wrócił. Said jest baptystą, który w towarzystwie swych dwóch synów przechadza się po ulicach Hama 'promując jedynie słuszne wyznanie'. Bez oporów wręcza muzułmańskim przechodniom materiały propagandowe, a gdy ci, ujrzawszy wizerunek Chrystusa na 'gadżetach', prędko je oddają, nasz nowy przyjaciel uśmiecha się, odwołując do ciemnoty niewiernych. Said prowadzi nas do dzielnicy chrześcijańskiej odpowiadając po drodze na wszystkie nasze pytania. Zabiera nas do Wielkiego Meczetu, z rozżaleniem opowiadając, że kiedyś była to świątynia katolicka. Wchodzimy bez żadnych problemów, mimo, że meczet jest już zamknięty dla zwiedzających. Robimy zdjęcia, po czym Said zabiera nas do sali, w której znajdują się dwa duże sarkofagi. Zamyka drzwi upewniając się, że nie ma z nami obcych, po czym mówi: "To jest miejsce, w którym spoczywa... jakiś muzułmański kłamca, przeżegnajmy się teraz, a ja odmówię za nas wszystkich modlitwę..." Wszyscy posłusznie zrobiliśmy znak krzyża, a Said za pomocą nieznanych nam słów dokonał reszty. Po wyjściu z meczetu, żegnając się z Saidem, kierujemy swe kroki do monopolu - syryjska wódka za 2$, duży wybór piwa, a w drodze do hotelu jeszcze falafele po nieprzyzwoicie niskiej cenie. Piękny dzień, jest o czym rozprawiać przy kielonku. (t)