Z samego rana udajemy się do części miasta, z której wyruszają minibusy do Baalbek, miejscowości ze słynnymi ruinami, znajdującej się na terenach Hezbollahu. W oczekiwaniu na odjazd, idę kupić frytki oraz coś do picia w pobliskim sklepie. Będący świadkiem transakcji kolega naszego kierowcy krzyczy na sprzedawczynię, żeby oddała mi część pieniędzy, bo uważa, że zapłaciłem za dużo. Dostaję więc zwrot. Niebywałe.
Wyjeżdżamy z Bejrutu, pejzaże za oknem z czasem uatrakcyjniają wyłaniające się znad horyzontu poszarpane wzgórza. Wjazd na tereny znajdujące się pod kontrolą Hezbollahu oznajmiają charakterystyczne żółto-zielone flagi oraz plansze ze zdjęciami liderów partii. Mimo, że profil organizacji znacznie zmienił się przez ostatnie lata, nazwa ta nadal budzi respekt. Świetnie rozbudowana infrastruktura, budowane szpitale i szkoły to tylko jedna strona Hezbollahu, którego akty terrorystyczne wciąż są pamiętane. Autorzy przewodników zapewniają, że porwania obcokrajowców w Libanie są już melodią przeszłości, jednak doniesienia prasowe o porwaniu dwóch Polaków w dolinie Bekaa w 2010. oraz siedmiu estońskich rowerzystów w 2011., zdają się poddawać te tezy pod wątpliwość.
Wpatrujemy się w krajobrazy za oknem, rozmawiając o terroryzmie, gdy nagle drogę naszemu minibusowi zajeżdża furgonetka. Nie do końca wiemy co się stało, prawdopodobnie nasz kierowca zajechał jej wcześniej drogę, ale to tylko nasze przypuszczenia. Wystraszony kierowca próbuje wycofać i ominąć stojący przed nami pojazd, ale w ciągu kilku sekund wyskakuje z niego dwóch potężnie zbudowanych mężczyzn, którzy podbiegają i przez otwarte okno minibusa zaczynają pięściami okładać naszego szofera. Ciosów pada conajmniej dziesięć, widać, że mocnych, zadawanych z pełną siłą. W momencie na środku drogi zatrzymuje się inny samochód, starszy mężczyzna wysiada i krzycząc stara się rozdzielić kierowcę od napastników, którzy ostatecznie odpuszczają i wracają do samochodu, wymachując jeszcze rękami w kierunku pobitego. Jesteśmy zszokowani, ale postanawiamy nie mieszać się do całej tej sytuacji, bo to chyba najrozsądniejsze rozwiązanie, tym bardziej, że reszta pasażerów również siedziała cicho. Kontynuujemy podróż, widać, że kierowca ma pęknięty nos, po drodze gdzieś wydzwania, być może na policję...
Miasteczko Baalbek jest niewielkie, ale miejsc z pysznymi, niedrogimi falafelami nie brakuje, z czego zaraz po przyjeździe korzystamy. Na teren ruin dostajemy się ze zniżkami, dzięki nieważnym kartom euro26. Nie jestem fanatykiem pozostałości rzymskiej sztuki architektonicznej, ale Świątynia Jowisza oraz jedne z największych kolumn na świecie robią na mnie duże wrażenie, dystansując większość podobnych miejsc, które widziałem w Rzymie. Po wyjściu z terenu ruin udajemy się jeszcze na wystawę przedstawiającą historię Hezbollahu, prezentującą kilka sztuk broni maszynowej oraz szereg materiałów propagandowych epatujących nienawiścią do sąsiadów z południa.
Powrót z Baalbek również dostarcza nam sporych emocji, przez całą drogę do Bejrutu obserwujemy przemieszczanie się wojska. Mijamy wypełnione wojskiem ciężarówki oraz stojące na ulicy czołgi i samochody opancerzone, których jeszcze kilka godzin temu tam nie było, w oddali widzimy żołnierzy wbiegających do wojskowego helikoptera, a nasz busik podwozi kilku umundurowanych. Coś się szykuje. Już w Bejrucie z telewizji dowiadujemy się, że głowa Hezbollahu, Hassan Nasrallah zapowiedział blokadę południowego Libanu, jeśli nie zostaną spełnione pewne jego żądania.
Po powrocie do Bejrutu postanawiamy pieszo udać się nad Skały Gołębie - charakterystyczny symbol miasta. By dotrzeć do celu, wędrujemy dzielnicami, w których wzbudzamy już dość spore zainteresowanie, w szczególności u grupek kilkunastu młodych mężczyzn stojących wzdłuż ulic. Dystans do skał okazuje się jednak na tyle długi, że decydujemy się tylko na zażycie kąpieli w morzu w odludnym miejscu (w końcu!) oraz powrót do hotelu. Podwozi nas za kasę złapany na stopa kierowca: "To jak jeździmy po ulicach w Libanie odzwierciedla nasz charakter. To szalony kraj i szalony naród. Dzisiaj jest pokój, ale jutro może wybuchnąć wojna. Trudno, nauczyliśmy się już z tym żyć." Trudno uwierzyć, że kraj, który kiedyś nazywany był Szwajcarią Bliskiego Wschodu teraz balansuje na granicy konfliktów, tak wewnętrznych, jak i zewnętrznych. W Bejrucie widać nowe inwestycje, budowane są estakady i drogi, oby kiedyś nie zamieniły się w pył...
Nasz katolicki barman czeka na nas - piwko w bejruckiej bramie to jest coś. Po tak emocjonującym dniu zdecydowanie nam się należy(t)