Przyjeżdżamy do Limy nocny autobusem z Cusco, na dworcu autobusowym osacza nas tłum taksówkarzy i innych nielegalnych "podwozicieli". Nasz wybraniec jest w posiadaniu Lonely Planet i poleca hostele tylko w nim się znajdujące, decydujemy się na wysiadkę w dzielnicy Miraflores. Znajdujemy niezły nocleg w dzielnicy, która zupełnie nie wskazuje na to, że jesteśmy w Ameryce Płd. Bogate osiedla wysokich wieżowców, wypieszczone ogródki oraz patrolujące ulice samochody ochroniarskie... Nocujemy w prywatnym mieszkaniu pani Marii, ciepłej i przemiłej osoby, a razem z nami para niemiecko-chorwacka w średnim wieku, która dzień wcześniej została ofiarą napadu z bronią w ręku:/
Idziemy w miasto. Okazuje się, że historyczne centrum jest zamknięte z powodu wizyty przedstawicieli rządów na szczycie APEC (Wspólnota Gospodarcza Azji i Pacyfiku). Szwendamy się zatem po innych dostępnych miejscach, w szczególności zahaczając o bazary, na których po twardym targowaniu nabywamy moc pamiątek dla nas i najbliższych.
Zdecydowaliśmy się na przyjazd do Limy trochę wcześniej ze względu na niepewną sytuację związaną ze strajkami, nie mogliśmy sobie w końcu pozwolić na przegapienie lotu powrotnego. Szkoda, że nie starczyło czasu na Arequipę, kanion Colca oraz Pisco.
Kilka dni po naszym wyjeździe z Peru, w Limie odnotowano lekkie trzęsienie ziemi. My to mamy szczęście - jak byliśmy w Meksyku, ziemia zadrżała, ale daleko od nas, a kilka miesięcy po wyjeździe z chińskiej prowincji Syczuan trzęsienie ziemi odebrało życie tysiącom ludzi. (a)