Zaledwie 820km i jesteśmy na granicy słoweńskiej. Po drodze na pierwszy kemping wpadamy do drugiego pod względem liczby ludności miasta - Maribor.
Oglądamy najstarszą w Europie winorośl, podziwiamy panoramę miasta z wieży kościoła... Nudy:) I tak najwięcej czasu spędzamy, z racji męskiej dominacji, przy stadionie piłkarskim. Rzeczywiście trzeba przyznać, że tego obiektu może pozazdrościć większość polskich drużyn.
Docieramy na kemping, gdzie dowiadujemy się, że każdego dnia mamy po dwa darmowe wejścia na baseny - otwarty, bądź kryty. Świetna informacja. Od razu udajemy się wymoczyć nasze zmęczone odwłoki i kończyny.
Wieczorem - impreza.
Słuchamy sobie muzyki z auta, gdy nagle jakiś wzburzony facet podchodzi i grozi, że pójdzie do recepcji. "Chwila, cisza jest o 23.00, czyli została jeszcze godzina". "To wtedy pójdę do recepcji". W odwecie puszczamy jeszcze głośniej Slayera, ale punktualnie o 23.00 wyłączamy muzę i ściszamy głosy. " (t)