Zasłużony odpoczynek po wczorajszych zmaganiach. Rano dowiadujemy się, że na Lonely Beach nie ma 'beach', więc jedziemy taksówką na Bang Bao Beach, gdzie k... też nie ma 'beach'!
Jest za to długie molo z restauracjami, sklepikami (fakt, że z pięknymi rzeczami) portem i latarnią.
Ale nie o to chodziło. Idziemy pieszo 20 minut dalej na południe znajdując ostatecznie skrawek piachu i fajną wodę.
Każdemu należy się trochę lenistwa:)
Ogólnie Ko Chang odbieramy jakoś tak negatywnie. Drogo, dużo śmieci, niewiele plaż, niby wszystko pozajmowane a w barach pustki i nuda. Do tego nie chce nam się płacić po 16 dolców, by zobaczyć 3 wodospady. W drodze powrotnej łapiemy stopa, jedziemy pick-upem z tresowanymi do wchodzenia po kokosy małpkami.
Wyspa jest bardzo górzysta, przy jednym zrywie pod górkę Janek prawie wypada z auta, a gdyby tak się stało, pomijając już fakt, że zleciał by prosto na głowę, przejechał by go jadący za nami dystrybutor Coca-Coli. Nietuzinkowe zejście chłopak by miał. (t)